Co z tym Śląskiem Wrocław?

Piłkarski Śląsk Wrocław znalazł się w największym kryzysie od blisko 10 lat. Zespół gra fatalnie, jest na ostatnim miejscu w Ekstraklasie i grozi mu spadek z ligi. To pokazuje, że najwyższa pora, aby uporządkować raz a porządnie sytuację właścicielską klubu. Wszystko po to, aby zagwarantować mu stabilizację i odciążyć gminę Wrocław z obowiązków związanych z zarządzaniem klubem.

Klub w locie koszącym

Dwadzieścia meczów, tylko 19 pkt. na 60 możliwych, blisko 30 “oczek” straty do lidera, zaledwie cztery zwycięstwa i przedostatnie miejsce w tabeli. Bilans Śląska Wrocław w trwającym sezonie piłkarskiej Ekstraklasy jest fatalny. Zespół nie wygrał meczu ligowego od września br., ma problemy ze strzelaniem goli i gra mizernie. W drużynie nie ma gwiazd, bo najlepsi piłkarze z rozpoznawalnymi nazwiskami już dawno pożegnali się ze Śląskiem. A na trybunach Stadionu Wrocław podczas meczów Śląska hula wiatr. Na ostatnim spotkaniu ligowym stawiło się nieco ponad 4 tys. widzów. Biorąc pod uwagę, że stadion może pomieścić ponad 43 tys. kibiców, to wynik dramatycznie słaby. Uderzający jest kontrast między meczami Ślaska a meczami reprezentacji Polski, które rozgrywane są we Wrocławiu. Wtedy wolne krzesełka można policzyć na palcach obu rąk, trybuny kipią od emocji, stadion jest profesjonalnie obrandowany materiałami promocyjnymi piłkarskiej kadry. I czuć wtedy, że obserwujemy widowisko sportowe z wysokiej półki. W tym kontekście, mecze Śląska Wrocław tym mocniej biją po oczach szarością i przeciętnością.

Od wielu miesięcy w Śląsku Wrocław obowiązuje polityka oszczędności. W klubie każdą złotówkę oglądają kilka razy, nim ją wydadzą. To słuszny kierunek, bo we wcześniejszych latach w Śląsku piłkarze żyli jak pączki w maśle. Pensje niektórych zawodników opiewały miesięcznie na grube dziesiątki tysięcy zł, dochodząc niekiedy nawet do astronomicznych 70-80 tys. zł. To nie była zdrowa sytuacja, która w końcu sprawiła, że Śląsk musiał zacisnąć pasa, aby wyjść z długów. Teraz sytuacja finansowa klubu jest względnie dobra, ale to ma swoją cenę. Nie ma już w drużynie piłkarzy gwarantujących wysoką jakość sportową, z nazwiskami, które działały na wyobraźnię kibiców. Odszedł ze Śląska reprezentant Polski Sebastian Mila, w wakacje zespół opuścił skuteczny napastnik z Portugalii Marco Paixao i solidny Słowak Robert Pich. Klub musiał się pożegnać z nimi, aby podreperować budżet i pozbyć się ich wysokich pensji z listy płac.

Tyle, że mierząc w dobre wyniki sportowe, trzeba mieć na to pieniądze. Rzadko się zdarza, aby zespół złożony z przeciętniaków walczył o najwyższe cele. Jest to możliwe, ale pod warunkiem, że drużynę prowadzi trener z wizją, który potrafi wyszukać odpowiednich wykonawców swojej taktyki i pomysłu na grę. Widać to dziś w Piaście Gliwice, który prowadzi w Ekstraklasie. Nie ma w Piaście gwiazd, są za to zawodnicy mający w dorobku grę we włoskiej Serie A, jak Czech Kamil Vacek, są solidni ligowcy (Słowak Patrik Mraz) i ambitni, utalentowani gracze z Polski, jak młody pomocnik Radosław Murawski. Pod okiem trenera Radoslava Latala Piast eksplodował i dziś jest rewelacją Ekstraklasy. W Śląsku Wrocław zaś mogą tylko marzyć o takich wynikach, które notuje Piast – nawet, jeśli gliwiczanie mają ostatnio lekką zadyszkę.

W Śląsku panuje marazm momentami przechodzący w chaos. Klub jako jedyny w Ekstraklasie nie ma logo sponsora na koszulkach meczowych, przez oszczędności podczas meczów Śląska jedna z trybun stadionu jest zamknięta (bo to pozwala zaoszczędzić na kosztach wynajęcia ochrony), a wokół boiska nie ma elektronicznych band reklamowych. A te reklamy, które się ostały, to głównie tablice sponsora technicznego klubu, czyli firmy Adidas. W klubie nie wypaliły wakacyjne transfery i pozyskani w lecie piłkarze kompletnie zawodzą, inni zawodnicy – choć renomowani i doświadczeni – zaliczyli poważny spadek formy. Obrazu chaosu dopełnia fakt, że w ciągu tygodnia Śląsk miał… trzech trenerów. Do meczu z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza drużynę prowadził Tadeusz Pawłowski, po tym spotkaniu został urlopowany i zespół przejął Grzegorz Kowalski. I poprowadził Śląsk w tylko jednym meczu, w którym wrocławianie przegrali z Lechią Gdańsk. Po tej porażce Kowalskiego zwolniono (po zaledwie miesiącu pracy w Śląsku!), z posadą pożegnał się – po 1,5 roku – także Tadeusz Pawłowski, a nowym szkoleniowcem został Romuald Szukiełowicz. Ten 66-letni szkoleniowiec lata temu prowadził już Śląsk, ale w niższych ligach, a w Ekstraklasie po raz ostatni pracował blisko 10 lat temu. Teraz wrócił do Śląska jako pierwszy trener, ale z wrocławskim klubem jeszcze nie pracował na tak wysokim pułapie. Siedem dni, trzech trenerów – takiego kuriozum w polskiej piłce nie było od dawna.

To musiało tak się skończyć

Aż trudno uwierzyć, że ten porozbijany i targany kryzysem Śląsk nieco ponad trzy lata temu zdobył mistrzostwo Polski. Kto zresztą pamięta, że wrocławianie przez trzy sezony z rzędu zdobywali medale Ekstraklasy – srebrny, złoty i brązowy, zdobyli Superpuchar Polski i walczyli w eliminacjach europejskich pucharów? Dziś kibicom pozostaje powspominać dobre czasy, niektórym może łza w oku się zakręci, bo piękne to były chwile, a dziś przed każdym meczem Śląska trzeba się martwić, czy drużyna znów nie przegra…

Tamtych sukcesów nie byłoby, gdyby nie zaangażowanie władz Wrocławia w zarządzanie i finansowanie Śląska. To fakt, który trudno podważyć. Wrocławski klub dostał od magistratu duży kredyt zaufania i to właśnie dzięki decyzji prezydenta Rafała Dutkiewicza, Śląsk zaczął stopniowo stawać na nogi po latach ogromnego marazmu. Przypomnijmy, że były czasy, gdy Śląsk grał w trzeciej lidze, w klubie bieda piszczała tak mocno, że piłkarze musieli sami składać się na wodę do picia na treningach, a kto mógł, ten stawiał obiady i kolacje kolegom z zespołu. I to dzięki zaangażowaniu gminy Wrocław w Śląsk, które zaczęło się w połowie poprzedniej dekady, klub zaczął wychodzić na prostą. Symbolicznym momentem było, gdy kontrakt z klubem podpisał Sebastian Mila. To piłkarz ceniony, który do Wrocławia przyszedł wyprowadzić swoją karierę z ostrego zakrętu. Z nim w składzie, Śląsk zaczął być traktowany poważnie, dużo dobrego dla wizerunku klubu zrobił też trener Ryszard Tarasiewicz, którego osoba była zachętą dla piłkarzy, by grać właśnie w Śląsku. “Taraś” ostatecznie nie doczekał sukcesów drużyny, którą budował, bo w 2010 r. został zwolniony. Ale Śląsk sięgał po medale dzięki piłkarzom, których do zespołu ściągał właśnie Tarasiewicz. A było to możliwe, bo gwarantem stabilności Śląska było miasto.

Docelowo, Śląsk miał się stać nowoczesnym organizmem ze stabilnym źródłem finansowania. Wszystko dzięki objęciu 51 proc. udziałów w klubie przez Zygmunta Solorza, czyli jednego z najbogatszych Polaków. Do transakcji doszło w 2009 r., a Wrocław zostawił sobie 49 proc. udziałów w Śląsku. Wcześniej przejęciem klubu mocno zainteresowany był inny biznesmen, Zbigniew Drzymała. Ale jego plan zakładał, że Śląsk we Wrocławiu będzie tylko grał mecze, a trenować i funkcjonować miał w… Grodzisku Wielkopolskim. Tam siedzibę miał należący do Drzymały i dziś nieistniejący Groclin Dyskobolia, a na bazie tego klubu miał powstać nowy Śląsk Wrocław. Kibice z Wrocławia protestowali jednak przeciwko takiemu ruchowi, bo formalnie Śląsk przestałby istnieć i zostałoby z niego tylko logo.

Współpraca na linii miasto Wrocław – Zygmunt Solorz miała przynieść korzyści obu stronom. Solorzowi głównie biznesowe, bo jego spółka miała wybudować galerię handlową przy Stadionie Wrocław, a zyski z jej działalności miały trafiać do kasy Śląska. Z kolei miasto poczułoby finansową ulgę, zrzucając z siebie ciężar finansowania klubu, który rósł wraz z postępami sportowymi drużyny.

Piękna była to wizja, ale okazała się niemożliwa do spełnienia. Zygmuntowi Solorzowi nie udało się pozyskać kredytu na budowę galerii na Maślicach, przed długi czas trwało przeciąganie liny między biznesmenem i miastem, aż w 2011 r. magistrat odebrał Solorzowi działkę przy stadionie. Od tego momentu Solorz niemal w ogóle nie łożył na finansowanie klubu, a magistrat był zmuszony wykładać spore pieniądze. Strony rozmawiały już tylko przez prawników, a ryzyko upadłości Śląska stało się realne. Spór udało się rozwiązać dopiero w 2013 r. Wtedy miasto odkupiło od Zygmunta Solorza udziały w klubie i zapłaciły mu sporną kwotę 18 mln zł za prace przygotowawcze związane z budową galerii. W 2014 r. magistrat, czując społeczny opór przed finansowaniem Śląska ze środków publicznych, znalazł nowego inwestora. Większościowy pakiet udziałów w Śląsku przypadł trzem firmom z Wrocławia: Hasco-Lek, Supra Investments i Inter System. Kilka miesięcy później firmy te stworzyły Wrocławskie Konsorcjum Sportowe, konsolidując swoje udziały w Śląsku Wrocław.

Oszczędzanie odbija się czkawką

Pod rządami WKS, w Śląsku Wrocław zaczęto – jak pisałem na początku tekstu – mocno oszczędzać. Nowy prezes Paweł Żelem, którzy zastąpił na stanowisku Piotra Waśniewskiego, uporządkował sytuację z wydatkami na bieżące funkcjonowanie klubu, m.in. na wynajem klubowego autokaru. Śląsk zaczął też rozważnie wydawać pieniądze w sferze sportowej. Drodzy piłkarze stopniowo odchodzili z klubu, a w ich miejsce przychodzili gracze dostępni za darmo i tani. Śląsk nie miał bowiem pieniędzy na transfery gotówkowe i szukał piłkarzy z kartą zawodniczą na ręku, za których nie trzeba było płacić. I taka polityka kadrowa właśnie się mści, bo za sukcesy w sporcie się płaci – i to niemało. W Śląsku zaś transfery na ogół nie wypaliły. A ci piłkarze, za których zapłacono przy transferze (Robert Pich) lub przychodzili za darmo, ale się sprawdzili (Marco Paixao), ze Śląskiem już się pożegnali. Ich następcy grają zaś bardzo słabo i nie można na nich polegać. Trener Tadeusz Pawłowski zapłacił za to posadą, bo gdy wyniki są kiepskie, to na ogół szkoleniowiec jest pierwszym do wymiany. Ale nie ma cudów – bez dobrych wykonawców sukcesu w Ekstraklasie po prostu nie będzie.

Nie zanosi się na to, aby w Śląsku Wrocław sytuacja się poprawiła. Magistrat zdecydował, że radykalnie ograniczy swoje zaangażowanie finansowe w klub i sprzeda swoje udziały, zostawiając sobie tylko tzw. złotą akcję, aby nie stracić całkiem wpływu na los klubu. W 2015 r. Śląsk dostał z miasta 6 mln zł, w przyszłym roku ta kwota będzie mniejsza o połowę. A właściciele zrzeszeni w konsorcjum WKS nie kwapią się do inwestowania. To sprawia, że mamy do czynienia z błędnym kołem, bo bez wydatków nie będzie dobrych piłkarzy, bez nich nie będzie wyników, a bez wyników nie ma kibiców oraz wpływów z biletów, do klubu nie przyjdą też sponsorzy. I koło się zamyka.

Sęk w tym, że chęć kupna miejskiego pakietu udziałów w Śląsku formalnie zgłosiło tylko konsorcjum WKS, a w rozmowach z miastem od kilku tygodni trwa pat. Sprzedaż miała zostać dopięta do końca listopada br., ale do transakcji nie doszło. I nie wiadomo, co będzie ze Śląskiem w nowym roku, a prawie 10 piłkarzom w czerwcu 2016 r. kończą się kontrakty. Zgodnie z przepisami, będą mogli odejść za darmo, a już w zimie zyskają prawo do podpisania umowy z nowym klubem. W takich warunkach trudno oczekiwać od zawodników, że będą dawali z siebie wszystko w każdym meczu i będą ryzykowali kontuzje. Bo już wkrótce może ich nie być w Śląsku, a do nowego pracodawcy warto iść zdrowym i bez urazów. Rzecz jasna, z punktu widzenia oczekiwań wobec dobrze opłacanych sportowców taką sytuację trudno zaakceptować, ale takie są realia. I można postawić tezę, że niepewna sytuacja właścicielska klubu – obok stopniowego osłabiania zespołu – to jedna z kluczowych przyczyn kryzysu w Śląsku Wrocław.

Co dalej?

W 2012 r. Śląsk Wrocław był na sportowym szczycie. Klub miał za sobą wyboistą drogę, która przy okazji miała nieco hollywoodzki, filmowy charakter. Przeszedł bowiem szlak bojowy od trzeciej ligi do mistrzostwa Polski, zamienił stary stadion przy ul. Oporowskiej na nowoczesny obiekt na Maślicach, a we Wrocławiu grali piłkarze z solidnymi nazwiskami, których kibice wyczekiwali od dawna. Współczesne media lubią takie historie, działają one też na wyobraźnię kibiców, a dla potencjalnych sponsorów taka narracja mogła posłużyć jako zachęta do poważniejszych inwestycji w klub. Dlatego właśnie w 2012 r. miasto powinno za wszelką cenę porozumieć się z Zygmuntem Solorzem, nakłonić go do sprzedaży jego udziałów w Śląsku i samemu sprzedać swoje, oddając klub nowemu inwestorowi. To był idealny moment, który jednak właściciele zespołu przespali, co później wiele razy podkreślało Towarzystwo Upiększania Miasta Wrocławia. Ostatecznie, Zygmunt Solorz odzyskał pieniądze, na których mu zależało, a miasto zostało z kłopotem, który właśnie nabrzmiewa po raz kolejny, choć już z innym partnerem biznesowym, czyli konsorcjum WKS.

Biorąc pod uwagę, że Śląsk do dziś nie ma sponsora, który płaciłby za ekspozycję logotypu na strojach piłkarzy, można przyjąć, że atrakcyjność biznesowa klubu nie jest wysoka. Ostatnią firmą, która reklamowała się w ten sposób w Śląsku, był Tauron, ale to od dawna melodia przeszłości. Po odejściu Tauronu, klub nie tylko nie znalazł jego następcy, ale ma poważne problemy ze znalezieniem tylu sponsorów, aby opłacalne stało się wynajmowanie na mecze elektronicznych band reklamowych. To pokazuje, że popełniony ponad trzy lata temu błąd, dziś okazuje się bardzo kosztowny. Klub płaci obniżeniem jakości sportowej, a także – przez pełzający od kilku lat kryzys – wizerunkowo.

W klubie robią, co mogą, aby przyciągnąć fanów na stadion. Otwarto sporo punktów sprzedaży biletów, także poza Wrocławiem, Śląsk wspólnie z MPK Wrocław prowadził wspólną akcję marketingową, piłkarze jeżdżą do szkół, ale wszystko na nic. Kibice na Śląsk chodzić nie chcą, bo to żaden powód do dumy. Także obcowanie z radykalnymi kibicami, którzy na meczach lubią uciekać w skrajnie prawicową propagandę i zdarza im się prowadzić koncert bluzgów, nikogo nie zachęci do wizyty na stadionie. Wydaje się też, że ci wrocławianie, którzy nie popierają decyzji prezydenta Rafała Dutkiewicza ws. finansowania Śląska, na mecz też nie pójdą – w formie obywatelskiego sprzeciwu. Jak widać, mamy tu prawdziwy węzeł gordyjski.

Jak go przeciąć? Po pierwsze i najważniejsze, Śląsk musi się wykaraskać z kryzysu sportowego. Tak, aby oddalić ryzyko spadku z Ekstraklasy. Do tego konieczne będą zimowe transfery i przydaliby się piłkarze z nazwiskami kojarzonymi przez przeciętnego fana polskiego futbolu. Śląskowi potrzebny jest wynik, potrzebna passa choćby małych sukcesów, aby kibice dostrzegli, że warto wspierać ten klub i płacić za bilety na jego mecze.

Po drugie, Śląsk potrzebuje nowego otwarcia. Obecni właściciele muszą się porozumieć co do przyszłości zespołu, a wskazane byłoby znalezienie większościowego inwestora, który docelowo mógłby przejąć nawet 100 proc. udziałów, z zachowaniem złotej akcji dla miasta. To byłby sygnał, że Śląsk ma szansę stanąć mocno na nogach i odbić się od dna, o które teraz szoruje. Nowy właściciel to zaś nowe porządki, nowa wizja i nowa strategia działania. Firma prywatna lub korporacja ma nieco inne podejście do działalności biznesowej niż urzędnicy. To zresztą nie jest rola gminy, aby zarządzać profesjonalnym klubem piłkarskim. Oczywiście, dotacje na sport są cenne i dobrze, że Wrocław wspiera miejskie kluby, m.in. żużlowców lub siatkarki. Trudno zatem, aby miał pomijać piłkarzy Śląska i także ten klub powinien otrzymywać wsparcie finansowe z miejskich funduszy.

Docelowo, to większościowy inwestor powinien przejąć Śląsk i poukładać klub po swojemu, biorąc na siebie pełną odpowiedzialność za przyszłość drużyny. O takim rozwiązaniu zresztą we Wrocławiu mówi się od lat. Można też rozważyć scenariusz, w którym nowy właściciel obejmuje np. 85 lub 90 proc. udziałów, a pozostałe zostaną rozdysponowane wśród kibiców. Tak, aby wprowadzić choćby w części model znany z niekórych klubów z Europy Zachodniej, w których kibice mają bardzo dużo do powiedzenia, np. w FC Barcelona. Tak, aby fani zostali mocniej włączeni w procesy decyzyjne dotyczące Śląska i wzięli też na siebie część odpowiedzialności. Rzecz jasna, takie rozwiązanie można zastosować tylko w sytuacji, jeśli pozwolą na to polskie przepisy prawa.

Najwyższa pora, by przestać mówić, a zacząć działać, bo jak tak dalej pójdzie, to wrocławski stadion na Maślicach będzie najpiękniejszym i największym obiektem w pierwszej lidze piłki nożnej w Polsce. Co też odbije się negatywnie na Stadionie Wrocław, który bez meczów piłki nożnej na wysokim poziomie dużo straci, bo przecież po to głównie powstał. A chyba nie taka była wizja miasta, gdy decydowało się postawić Śląsk na nogi.

2 thoughts on “Co z tym Śląskiem Wrocław?

Comments are closed.