Felietony

Polityka jest miejska

Po polityce w wymiarze narodowym przechodzimy do polityki w wymiarze miejskim. Tu sprawy bezpieczeństwa, klimatu i handlu często łatwiej jest rozwiązać niż w ramach państwa.

Po kilku latach gwałtownego rozwoju ruchów miejskich, w kwietniu usłyszeliśmy o pierwszym spektakularnym jego podziale. Rzecz dotyczy stowarzyszenia My Poznaniacy, uznawanego powszechnie za najsilniejszą wśród nich organizację. Ich siła tkwiła w połączeniu najróżniejszych środowisk, od lewicy do prawicy, od naukowców do polityków, od menedżerów do studentów. W żadnym innym mieście nie udało się stworzyć tak szerokiego frontu działaczy, którzy przecież często mają różne poglądy na podstawowe problemy miasta.

Czy My Poznaniacy byli forpocztą nowego typu ruchów, czy wyjątkiem potwierdzającym regułę? Koniec ich współpracy zmusza niestety do zastanowienia się, czy szeroki miejski ruch społeczny jest w stanie połączyć tak różne środowiska, ponieważ w odróżnieniu od partii politycznych, nie ma tu zasobów, które spajają reprezentantów różnych poglądów. Nie ma ani władzy, ani pieniędzy. Jednocześnie idealizm prawdziwych działaczy społecznych powoduje, że nie chcą oni się „ubrudzić” swoimi działaniami. A jeśli już startują w wyborach, nie mają szans w starciu ze zorganizowanymi partiami czy komitetami prezydentów udającymi, że partiami nie są.

Z drugiej strony, coraz częściej widać, że nie ma czegoś takiego, jak „polityka miejska”, bo cała polityka staje się miejska. Budowa metra i ulicy, likwidacja linii autobusowej, przedszkola i śmieci, drzewa i parkingi, nie mówiąc o odwoływaniu prezydentów i burmistrzów, to obecnie najbardziej gorące tematy. A to wszystko przecież skłonni byliśmy wrzucać do worka „polityka miejska”, nie dostrzegając momentu, w którym przekroczona została granica. Granica poza którą te same tematy stają się osią sporów polityki sensu stricto.

Na to nakłada się druga i trzecia warstwa konfliktów politycznych: pomiędzy generacjami (ruchy miejskie przyciągają – z wyjątkami – znacznie młodsze pokolenie niż partie polityczne) oraz pomiędzy idealistami i politykami, dla których idee są wtórne wobec skuteczności.
Benjamin Barber mówi, że miasta powinny rządzić światem (zob. „Magazyn Miasta” nr 2). Dlaczego? Otóż problemy, które nas dotyczą, są tu wystarczająco blisko, abyśmy uznali je za na tyle poważne, iż zmuszeni jesteśmy je rozwiązać. Nawet ci, którzy negują globalne ocieplenie i nie lubią ekologów, chcą parków i placów zabaw.

Po polityce w wymiarze narodowym przechodzimy do polityki w wymiarze miejskim, gdzie sprawy bezpieczeństwa, klimatu i handlu często łatwiej jest rozwiązać – w globalnej sieci metropolii – niż w ramach jednego państwa. Przykładem jest współpraca na zasadzie dobrych praktyk pomiędzy magistratami miast partnerskich, w odróżnieniu od nie przynoszących efektów długoletnich debat ONZ czy prób ratyfikacji Protokołu z Kioto. To wyzwanie dla polityków, szczególnie w Europie, gdzie poza partiami narodowymi mamy europarlamentarne frakcje. Frakcje często sankcjonujące nowy podział lewica-prawica, gdzie polska „prawica” współpracuje ze związkami zawodowymi, a „lewica” postuluje liberalizm gospodarczy.

Dotychczasowe nurty polityczne wyraźnie poszukują napędu, idei, które dałyby im szansę na nowe otwarcie. Budżet, transport w mieście, edukacja, handel czy bezpieczeństwo to kwestie nierozwiązywalne w ramach dotychczasowych paradygmatów liberalnych czy konserwatywnych. Jednocześnie nowe procedury, takie jak budżetobywatelski, przychodzą do nas z miejsc, o których do niedawna myśleliśmy, że są wiele lat za nami, a dziś wyznaczają trendy. Mowa chociażby o Bogocie i jej nowatorskim burmistrzu Antanasie Mockusie i Enrique Peñalosie, który doradza burmistrzowi Nowego Jorku.

Stoimy w pół drogi do nowego świata, który będzie federacją miast a nie narodów. Jak bohaterowie „Biesów” Dostojewskiego szukamy nowych idei, które pozwolą lepiej żyć. Towarzyszyć nam powinny wielokrotnie przytaczane słowa byłego burmistrza Bogoty, Enrique Penalosy: „Musieliśmy zbudować miasto nie dla biznesu czy samochodów, ale dla dzieci i dorosłych obywateli. Zamiast budować nowe autostrady, wprowadziliśmy ścisłą kontrolę liczby samochodów w mieście. Zainwestowaliśmy w wysokiej jakości chodniki, ulice zamknięte dla ruchu samochodowego, parki i ścieżki rowerowe. Nasz wysiłek ma jeden cel: szczęście mieszkańców”.

Przemek Filar

Fot. Südstädter – Wikimedia Commons